Thriller w końcówce, ale 3 punkty w tabeli zapisane. Lechia uciekła spod topora Odry

Znowu zwycięstwo. Lechia Gdańsk zdołała pokonać Odrę Opole w ciężkim boju na własnym stadionie, dzięki czemu kolejkę zakończyła na pozycji lidera. To już szósty kolejny mecz, w którym gdańszczanie okazują się lepsi od rywala i póki co, niewiele wskazuje na to, żeby ta passa miała zostać przerwana.



Choć z perspektywy kibica Lechii wynik końcowy się zgadza, to ciężko jest stwierdzić, że był on łatwy do osiągnięcia. Biało-zieloni musieli się nie lada namęczyć, ale w końcu im się udało. 6 zwycięstw z rzędu to wynik imponujący nie tylko ze względu na regularność w osiąganych rezultatach, ale również dlatego, że Lechia jest aktualnie jedynym zespołem w trzech polskich najwyższych klasach rozgrywkowych, który takim wyczynem w tym roku kalendarzowym może się pochwalić.

 

Odra dla Lechii była niewątpliwie najtrudniejszym rywalem w rundzie wiosennej. Dotychczas podopieczni Szymona Grabowskiego mierzyli się z zespołami z dołu tabeli, jednak nie powinno im to umniejszać - nie każdy jest w stanie wykorzystać korzystnie ułożony terminarz, a gdańszczanie zrobili to perfekcyjnie. Zdołali nastukać sobie 15 punktów w pięciu meczach, dzięki czemu nie tylko wypełnili zapowiedź trenera, ale również zaklepali sobie pozycję lidera tabeli.

 

Przyjezdna Odra zdołała urywać punkty chociażby Arce Gdynia, więc od początku wiadomym było, że nie będzie ona łatwym orzechem do zgryzienia. Sztab Lechii był jednak doskonale przygotowany na to, jakimi argumentami goście chcieli ich potencjalnie zaskoczyć. Mimo to, opolanie byli w stanie stwarzać zagrożenie. Kilka niebezpiecznych kontrataków kończyło się strzałami na bramkę, a ich najgroźniejsza broń czyli stały fragment gry, zakończył się wykorzystanym przez Rafała Nizołka rzutem karnym.

 

I tutaj zaczęły się schody. Owszem, Lechia operowała piłką tworząc składne akcje, jednak brakowało im konkretu. Był strzał z dystansu Zhelizki, było piękne podanie Khlana do Bobcka, który oddał groźny strzał, ale wciąż nikt nie postawił kropki nad “i”. Jednak jak mawia klasyk “gramy, póki piłka jest w grze”. Tę maksymę do serca wyraźnie wziął sobie chyba mimo wszytko najlepszy na boisku Rifet Kapić i w ostatniej akcji połowy, po bardzo dobrym, przeszywającym podaniu Olssona, przymierzył perfekcyjnie w dolny róg bramki. 



Dlaczego “mimo wszystko najlepszy”? Można śmiało powiedzieć, że Kapić to synonim boiskowej klasy, a przynajmniej w warunkach pierwszoligowych. Bośniak w każdym spotkaniu udowadnia swoją piłkarską inteligencję, regularnie obsługując swoich partnerów doskonałymi zagraniami, jednak we wczorajszym meczu można było zauważyć, że we znaki wdał się jego udział w Ramadanie. Piłkarz jest wyznania muzułmańskiego, przez co nie powinno nas dziwić, że podczas restrykcyjnego postu jest w stanie notować o kilka strat więcej. Mimo to, wciąż serwował wykwintne pasy do swoich kolegów, świetnie przy tym przyspieszając grę Lechii.

 

Po pierwszej połowie wynik 1:1 wyglądał więc na taki, który raczej nie powinien się utrzymać na dłużej po gwizdku.

 

I tak też się stało - już w pierwszych minutach drugiej połowy, po doskonałej akcji, której głównym dyrygentem był skądinąd wychwalany przeze mnie Kapić, Lechia objęła prowadzenie. Do bramki trafił Tomas Bobcek, co dla niego z pewnością było ważną chwilą. Słowak miewa spore problemy ze skutecznością, co biorąc pod uwagę sporą cenę, jaka gdański klub za niego zapłacił, może co poniektórych rozczarowywać.

 

Lechia wciąż grała dobrą piłkę. Ładne akcje kreowane od środka, po szybkie rozegrania skrzydłami przynosiły wiele okazji dla Biało-Zielonych, jednak nie zdołali się oni ustrzec przed kontratakiem Odry. Goście wyprowadzili składną akcję, która zakończyła się “bilardem” w polu karnym Lechii. Do własnej siatki piłkę wbił Ivan Zhelizko, jednak przed dość wstydliwą bramką ocaliła go interwencja VAR.

 

Już do samego końca Lechia wyglądała na drużynę, która raczej kontroluje przebieg spotkania, aż do 96. minuty. Ponownie - stały fragment gry, wrzutka w pole karne gospodarzy, mała afera, wybicie i już sędzia miał gwizdać. No i zagwizdał, ale jego sygnalizacja wskazywała na 11 metr. Mimo świetnej szansy na wyrównanie w ostatniej akcji, próby nerwów nie wytrzymał Borja Galan. Swój mocno przeciętny występ skwitował bowiem soczystym uderzeniem w poprzeczkę. Rozlegający się po stadionie brzęk pręta wywołał euforię na stadionie zarówno wśród kibiców, jak i drużyny. 

 

Lechia zdołała dowieźć korzystny wynik do końca, lecz jak to dobrze podsumował Szymon Grabowski, dzisiaj raczej wygrali oni charakterem i serduchem. Bo mimo że może i byli na boisku lepszą drużyną, to i tak musieli uciec spod topora. I to jest mały kamyczek do ogródka napastników Lechii - swoje sytuacje należy wykorzystywać, kiedy się tylko nadarzają, bo choć tym razem się udało, los nie zawsze będzie im sprzyjał.

 

 

Gdańscy kibice bez dwóch zdań mają powody do dumy ze swojej drużyny. 6 meczów z rzędu zakończonych zwycięstwem, pozycja lidera w tabeli nad Arką i bardzo przekonująca gra na boisku. Póki co, naprawdę niewiele wskazuje na to, żeby maszyna trenera Grabowskiego miała się zepsuć, jednak szansa na najbliższą usterkę nadarzy się niebawem - już w niedzielę, Biało-zieloni jadą do Katowic zmierzyć się z tamtejszym GKS-em, który to również złapał wiatr w żagle. Można więc spokojnie powiedzieć, że będzie to taka mała próba dla tych młodych chłopaków, a to czy ją przejdą, okaże się już niebawem.




Zdjęcia: SportoweFakty, trójmiasto.pl.




Komentarze